czwartek, 4 grudnia 2014
Mali Gedeoni w Garwolinie
Dziękuję Bogu, że mogłam uczestniczyć w wyjeździe misyjnym do Garwolina. Byłam tam razem z dwójką młodszych dzieci i w przed dzień wyjazdu zastanawiałsm się, co ja najlepszego zrobiłam, na co ja się zdecydowałam, czy to nie mam co w domu robić? Mimo zamętu w głowie i w domu, bo w tym czasie wyjeżdżali również mój mąż i starszy syn, zdecydowałam się być wierna pragnieniu, które pojawiło się w moim sercu, aby być częścią projektu "Garwolin". W ten sposób dołączyłam do grona młodych wojowników, którzy nie walczyli z krwią i ciałem, ale wstawiali się o to miasto, z miłością i słodkościami nieśli słowo nadzieji i zachęty do mieszkańców.
Widząc zaangażowanie i otwartość dzieci z jaką starały się służyć, byłam bardzo zachęcona aby powtórzyć podobne działania tam gdzie mieszkam.
Mieszkańcy Garwolina w różny sposób reagowali na rozdawane im ciasteczka z wersetami. Powtórzę za jednym panem:
-Najfajniesze są miny ludzi, którym państwo dajecie te ciasteczka.
Mam nadzieję, że kiedyś ktoś da świadectwo o tym, jak Bóg użył ciastek i karteczek aby odmienić a może nawet uratować czyjeś życie. My nie widzimy wszystkiego, ale Niebo widzi i zapisuje.
Bóg pozwolił nam również błogosławić tamtejszych strażaków. Ich otwartość i serdeczność ujęły mojego trzyletniego synka, ktory wcisnął się do każdego pojazdu, który był prezentowany.
Choć wyjazd ten był króciutki, to i tak pozostanie w mojej pamięci, bo to był zaszczyt iść z Wami kochani, patrząc jak służycie jedni drugim.
Wracając w sobotę wieczorem do domu czułam się tak bardzo zachęcona i odświeżona.
Życzę wszystkim Gedeonom aby powstali i zaufali, Temu, który ma moc uczynić daleko więcej, niż to, o co prosimy. Bogu chwała na niebie i na ziemi.
A.Dębska z dziećmi
niedziela, 26 października 2014
Kasia z Il Faro z Nicosii.
Gdy w styczniu zrodził się pomysł międzypokoleniowego wyjazdu misyjnego na Sycylię wyobrażałam sobie grupę dorosłych z kilkorgiem nastolatków. Potem dowiedziałam się, że przyjadą też małe dzieci i pomyślałam, że “jeśli grzeczne to może nie będą przeszkadzać”. Tymczasem to co zobaczyłam i czego doświadczyłam w czasie pobytu King’s Kids w Nicosii przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Dzieci nie tylko nie były przeszkodą, ale były partnerami w służbie. Dzięki ekipie z Polski zrozumiałam, że naprawdę można służyć Bogu międzypokoleniowo. Dzieci i młodzież słuchały bożego głosu i służyły z radością i pokorą, robiąc pierniki, sprzątając ulice, czy też tańcząc na chwałę Pana.
Jednego wieczoru, gdy przygotowywaliśmy się do ewangelizacji w Sperlinga, liderzy wyjazdu misyjnego dali mi niesamowity przykład jak być posłusznym Bogu w czasie sztormu. Mimo nacisków wielu osób by “natychmiast” zostawić Sperlinga i udać się do innego miasteczka, misjonarze King’s Kids wiernie trzymali sie tego co Bóg kazał im robić. Tego dnia naprawdę czuć było bożą obecność w czasie ewangelizacji. Mieszkańcy Sperlinga byli bardzo otwarci na słowo boże. Kilka tygodni temu miałam okazję wrócić do Sperlinga razem ze szwajcarskim chórem gospel. Sperlingesi podchodzili do mnie z radością i wypytywali o “tych Polaków co tu w lipcu byli”. Zresztą nie tylko oni pamiętają ekipę z Polski – nasza siedmioletnia wychowanka Maisa do tej pory pyta o niektóre dzieci i czeka kiedy przyjdą się z nią pobawić. Nie rozumie że Polska jest za daleko aby mogły one “wpaść do nas na basen”.
piątek, 12 września 2014
5 na misji na Sycylii
Jestem mamą trójki dzieci i żoną Łukasza. Nasza podróż na Sycylię zaczęła się w zeszłym roku, od weekendowego wyjazdu misyjnego szkoły Samuel, na który pojechał mój mąż z najstarszą córką. Spędzili fantastyczny czas w Krakowie, później przygotowywali się do podróży do Berlina, aż nasza rodzina dojrzała do wyjazdu na dwutygodniowe misje na Sycylię. Od pierwszego dnia wyjazdu, wiedziałam, że Pan Bóg powoli przygotowuje nas do rozpoczęcia jeszcze bliższej przygody z nim. W dniu wylotu, nasze córka obudziła się z bólem brzucha. Całe przedpołudnie spała i cierpiała na nudności.W drodze na lotnisko pomodliliśmy się krótko w samochodzie - i w tym momencie ból ustał. Na dowód tego poczuła głód. Jak córka Jaira (Ew Marka 5.35), którą Jezus wskrzesił i nakazał ją nakarmic. Wiedzieliśmy, że Bóg sprzyja nam i okazuje łaskę naszej rodzinie, w której są małe dzieci i zapewni ochronę nawet w trudnych sytuacjach.
Cały wyjazd był rozciąganiem nas samych i możliwości naszej rodziny. Służenie całą rodziną na misjach jest trudne, ale też obfitujące w radośc i dobrą zabawę. Dzieci wszystko co robią, przekształcają w zabawę. Codzienne przygotowania do wypadów ewangelizacyjnych - pieczenie ciasteczek, tworzenie ozdób i zakładek z wersetami obywało się przy kolorowym, wielopokoleniowy wspólnym stole w jadalni. Wszyscy używali swoich zdolności aby przyłożyc swój kawałek do wspólnego dzieła. Poczucie wspólnoty i pomocy sobie nawzajem było niezwykłe dla dla osób, które poznały się kilka dni wcześniej. Nasze najmłodsze dzieci ochoczo pracowały pod czujnym okiem starszych koleżanek. Nie było nudy. Po pracy czekał nas basen, a po basenie pizza i lody. Co za wspaniałe wakacje dla dzieci - misjonarzy! Ponieważ byliśmy razem, tworząc wspólnotę wielu pokoleń, budziliśmy ciekawośc i dobre skojarzenia. Małe dzieci otwierają drzwi do serc zwłaszcza starszych Sycylijczyków. Nasz synek wiele razy otrzymywał przyjazne poklepywanie po twarzy od rosłych spieczonych słońcem pasterzy czy przechodniów. Często ledwo utrzymywał się na nogach po siarczystym policzku, ale podobało mu się otrzymywanie słodyczy czy możliwośc zrobienia zdjęcia z prawdziwym psem pasterskim!
Pan Bóg powołuje nas do niesienia Ewangelii do wielu narodów już gdy jesteśmy maili. Słuchając opowieści misjonarzy odwiedzających kościół, zostajemy powołani do bycia posłanymi do różnych krajów. Nasze zdolności przydają się w konkretnych narodach. Całe nasze życie Pan Bóg przygotowuje nas do niesienia dobrej nowiny w innych krajach i chce, żebyśmy się cieszyli z pobytu wśród ludzi z innych kultur. To nie znaczy, że nie ma trudności, zwłaszcza gdy trzeba się do przyzwyczaic do wielu obcych aspektów kulturowych (np. spóźnianie się i luźny sposób traktowania czasu przez Sycylijczyków), a co więcej, pokochac mieszkańców innego narodu. Życie razem wydaje owoc. Poznaliśmy wielu ciepłych ludzi, którzy byli szczęśliwi, że do nich przyjechaliśmy. Bariera językowa nie miała znaczenia. Wspólnie spędzony czas, uśmiech, poczęstunek, modlitwa spowodowała, że nawiązaliśmy bliskie relacje. Modliliśmy się o ten kraj w dniu wyjazdu, aby Pan Bóg pozwolił nam tu wrócic. Wiemy z e-maili, że dzieci z IL Faro tęsknią za naszą grupą. Jedna z dziewczynek przygotowuje się do adopcji. Modlimy się za nią. Moc modlitwy dzieci za inne dziecko oddalone o kilka tysięcy km jest wielka. Serce naszych dzieci w modlitwie za Miriam i Maisę, Eliasza i Dawida dotyka serca Pana Boga.
Ola, Łukasz, Matylda, Nina, Tymon NIKODEM
środa, 10 września 2014
Sycylia i międzypokolenowa misja
W piątek przeżyliśmy niesamowity dzień. Nasz przyjaciel Gino koniecznie chciał zaprosić nas do swojego domu na posiłek. Zdecydowaliśmy się zjeść u niego kolację przed naszym czasem ewangelizacji w Sperlinga. To co zobaczyliśmy w jego domu zaskoczyło nas i wywołało łzy wzruszenia. Gino ugościł nas po królewsku, tradycyjną potrawą sycylijską oraz pizzą i ciasteczkami. Gdy jego znajomy piekarz dowiedział się, że ciasteczka są dla "amici" (przyjaciół), podarował je Gino dla nas za darmo! W domu Gino zastaliśmy na stole ogromne powiększone zdjęcia z naszej wycieczki do pięknego zamku na skale w Sperlinga, którą odbyliśmy z Gino poprzedniego dnia. Gino ciągle powtarzał jaka to dla niego ogromna radość widzieć nas wszystkich w jego domu. Paulina dostrzegła w Gino ojcowskie serce i podzieliła się z wszystkimi tym, jak Gino jest dla niej obrazem ojcowskiej miłości Boga. A Gino powiedział, że dla niego my jesteśmy znakiem Bożej miłości...
Potem przyszedł czas na wyjście do mieszkańców Sperlinga. Poszliśmy na najwyżej położony plac w mieście, ten sam, na którym się kiedyś o to miasteczko modliliśmy. Mówiliśmy trochę o tym, dlaczego tutaj jesteśmy, pokazywaliśmy kilka piosenek. Lody zostały jednak naprawdę przełamane, gdy wyszliśmy do ludzi z przygotowanymi przez nas wcześniej pierniczkami i ciastami. Na placu było większość mężczyzn niewiele kobiet, jeśli w ogóle, to przyglądały się nam z balkonów. Kilka jednak do nas przyszło, niesamowita była też jedna kobieta z niemowlęciem, która nam je po prostu wręczyła do potrzymania...
Gdy rozdaliśmy już ciasteczka większości ludzi na placu, jedna z dziewczynek wpadła na pomysł, żeby zatrzymywać przejeżdżające auta. To był chyba pierwszy korek w Sperlinga;) Dzieci zatrzymywały auta, częstowały ciasteczkami, mówiły krótko dlaczego to robimy. Dawały też ludziom karteczki z przygotowanymi wersetami biblijnymi. Potem kilkoro z nas modliło się o grupę mężczyzn na placu.
Niesamowita w tym wszystkim jest rola Gino, który jest naszym "przyczółkiem" w tym miasteczku. W tej kulturze ludzie, choć w kontaktach codziennych serdeczni i pomocni, są jednak zamknięci na coś głębszego i dlatego obierali nas zupełnie inaczej, gdyż był z nami Gino, dając nam wiarygodność jako jego przyjaciołom, tłumacząc ludziom co robimy i dlaczego. Gino powtarzał, że nasz "występ" na placu to spełnienie jego marzeń...
Wyraźnie widzimy, że Bóg przygotował dla nas grunt w Sperlinga poprzez relację z Gino. Dlatego tak ważne było modlić się wcześniej o to, jaki jest Boży plan i co chce, żebyśmy robili, zamiast tylko przeprowadzać nasz plan i program.
Ludzie mówią/ People speak
„Niesamowite jest to, że Bóg odpowiada na nasze modlitwy. Mamy już wodę, pogodę i swobodę!”
Zosia, 13 lat
„It is amazing, how God is answering our prayers. We have water, good weather and freedom!”
Zosia, 13 years old
„Pomimo tego, że mieliśmy dużo nieoczekiwanych wydarzeń, jak I szalonych sytuacji Bóg naprawdę
nam pomagał. Nie tylko mamy znowu bieżącą wodę, ale też wzrosło nasze zaufanie i wiara w Niego.”
Celina, 14 lat
„Despite having a lot of unexpected as well as crazy situations happen, God was a great help. Not only did the water came back in the house but also our trust and faith grew in Him.”
Celina, 14 years old.
“Jest niesamowicie – przeżyłam nowe doświadczenia w mojej relacji z Bogiem (słuchanie Bożego głosu). Wyspa jest bardzo piękna, widoki malownicze, chociaż jest dużo kłujących roślin. Możemy też pływać w basenie i razem bawić się tam, mamy razem świetny i efektywny czas”.
Zuzia, 14 lat
„It’s amazing – I’ve experienced a new thing In my relationship with God (hearing God’s voice). The island is beautiful, the views spectacular, although there are many plants. We can swim in the swimming pool too, play together, we do have a great and an effective time”.
Zuzia, 14 years old.
środa, 11 czerwca 2014
‘To nie dla mnie’… choć P O J E D N A N I E było także w moim sercu...
Na wstępie chcę powiedzieć, że gdyby w zeszłym roku ktoś zapytał mnie czy wybiorę się na wyjazd misyjny odpowiedziałbym krótko: 'To nie dla mnie!'
W styczniu tego roku doświadczyłem czegoś co zmieniło moje serce w kwestii nastawienia do wyjazdów misyjnych. Kiedy moje kochane dziewczyny (żona i córka) przygotowywały się do wyjazdu do Krakowa, ja byłem jedynie obserwatorem ich działań. Ale tak naprawdę byłem też świadkiem niezwykłych znaków i cudów, jakie Bóg działał w naszym życiu przez przygotowania do tamtego wyjazdu. Nie zamierzam wypisywać szczegółów ale odsyłam do świadectwa Marysia i Paulina w Krakowie.
W marcu br. zapytałem Pana na modlitwie, czy na wyjeździe do Berlina chciałby widzieć moją córkę? Usłyszałem od Niego 2 rzeczy: 1) Abym sam zapytał o to Marysię, 2) Przyszło mi na myśl słowo „POJEDNANIE między narodami”. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że sam mógłbym tam pojechać. Kiedy rozmawiałem z córką o tym wyjeździe, ona oznajmiła mi, że bardzo chce jechać. Spytałem więc ją skąd o tym wie. A Marysia na to, że Pan jej to powiedział! Sam wtedy westchnąłem do Pana, a On przypomniał mi słowo „POJEDNANIE” i zrodził we mnie pragnienie towarzyszenia Marysi w tej podróży. Drążyłem zatem jak niewierny Tomasz i w dalszej rozmowie zapytałem ją czy pytała Pana z kim chciałaby pojechać (myśląc, że pewnie znów z mamą)? A Marysia odpowiedziała mi, że tą osobą mam być ja!!! Wtedy nie miałem już wątpliwości i zacząłem dziękować Bogu za to, co chce uczynić podczas tego wyjazdu. Słowo „POJEDNANIE” wróciło do mnie niczym bumerang, na jednym ze spotkań przygotowujących, kiedy to po osobistej modlitwie, tata jednej z uczestniczek powiedział, że kiedy myśli o BERLINIE to przychodzi mu na myśl POJEDNANIE.
Kiedy dojechaliśmy do Berlina w piątek, pierwsze kroki po obiedzie skierowaliśmy do izby parlamentu niemieckiego – Bundestagu, gdzie mieliśmy krótką lekcję historii obydwu narodów oraz czas na modlitwę za Berlin i cały naród niemiecki. To był cudowny czas, w którym dzieci wraz z dorosłymi słuchały co Bóg ma nam do przekazania. Otrzymaliśmy od Pana niesamowite słowa, obrazy i wizje, które razem stworzyły niełatwe przesłanie dla tego kraju.
Kiedy w niedzielny poranek, w lokalnym kościele uczestniczyliśmy z Niemcami w nabożeństwie, podeszła do mnie p. Mary Dunlop i powiedziała, że Bóg jej pokazał kiedy staliśmy w kręgu na modlitwie (Polacy razem z Niemcami), to ona zrozumiała, że to jest wielki znak pojednania miedzy narodami. Inna osoba (tym razem ze strony Niemiec) mężczyzna będący w tym kościele, przypomniał sobie, że jego dziadek służył w Wermachcie i ta myśl skierowała go do następującej refleksji. Zrozumiał, że nasi ojcowie w czasie wojny walczyli między sobą i zabijali się nawzajem, natomiast my, tu i teraz stajemy w pokoju jak bracia do wspólnej modlitwy uwielbiając Jedynego i Prawdziwego Boga. Chwała Tobie Jezu!
Jak wspomniałem dla mnie ten wyjazd był przełomowy pod wieloma względami! Nauczyłem się wiele rzeczy, które na długo zostaną we mnie. Jedną z nich jest to, że Bóg jest dżentelmenem i kiedy będzie chciał mnie użyć do swojego planu, zrobi to tylko wtedy, gdy ja odpowiem na Jego wołanie. I jeszcze jedno: nie zawsze kiedy mówimy ‘To nie dla mnie’ musi być zgodne z Bożą wolą.
Jarek
piątek, 30 maja 2014
Co było dla mnie najważniejsze - relacje dzieci, starszych z Berlina
Podczas cichego czasu z Panem Bogiem w pociągu, zastanawialiśmy się nad tym co szczególnego odebraliśmy do Pana Boga w ten bardzo intensywny weekend, aby nie zapomnieć łask i dobroci które otrzymaliśmy od Niego.
- mogłam być liderem grupy,gdzie mogłam wiele się nauczyć np. cierpliwości i współpracy z dziećmi gdzie nauczyłam się ich
słuchać. Ania 13
- pierwszy raz mogłam zobaczyć Berlin oraz doświadczyć życia ludzi w którzy w nim mieszkają, służyć ludziom starszym przez
plewienie chwastów, wspólnie uwielbiać i modlić się z innymi. (Gabrysia 15)
- Pierwszy raz otrzymałam werset od Pana Boga, mogłam się modlić o cały Berlin,
- służyć wraz z Serve The City,
- ważne był dla mnie cichy czas z panem Jackiem i Panią Mary
- super uwielbienie - Duch Święty działał, Możliwość służenia w Serve the City,
- pomoc, uśmiech oraz społeczność
- to że przeżywałem misję wraz z moim synem, mogłem go docenić, słyszeć co przeżywa, mogłem się dzielić ewangelią w
praktyczny sposób, uczyliśmy się być zespołem i uczyliśmy się posłuszeństwa w miłości,
- moim wyjątkowym momentem była modlitwa na dachu Bundestagu o naród Niemiecki, służyć w domu seniora, wspólna wieczerza
Pańska wraz z Niemcami i Polakami, uczyć się widzieć Boga w innych
można by powiedzieć TO BE CONTINUE ...czyli ciąg dalszy będzie dopisany - Niech Jemu będzie Chwała i Cześć!
wtorek, 27 maja 2014
p o j e d n a n i e
Czas w Berlinie był niesamowity!!! Niezwykle budujący i pogłębiający moją więź z Bogiem. Niezwykle ważne były dla mnie dwa wezwania, które Greg wciąż powtarzał. Po pierwsze to, aby patrzeć Bożymi oczami, po drugie, aby nie myśleć projektami, ale to co robimy ma być stylem naszego życia. I dokładnie o to chodzi! Jeśli będziemy patrzeć Bożymi oczami, będziemy dostrzegać to, czego Bóg od nas oczekuje i jakiekolwiek projekty będą jedynie kolejnymi krokami w realizacji Jego woli, a nie celem samym w sobie.
Kolejną istotną sprawą dla mnie była kwestia pojednania, przebaczenia. Jechaliśmy do Berlina pamiętając między innymi o pojednaniu polsko-niemieckim. Kiedy w pierwszy dzień modliliśmy się o Niemcy zanosząc nasze modlitwy na cztery strony świata, Bóg położył mi na sercu właśnie sprawę przebaczenia i pojednania. Przypomniał mi fragment z listu do Koryntian : „Miłość nie pamięta złego…” i pytałam: „Panie, jak to możliwe? Czy można całkowicie wymazać z pamięci doznane krzywdy?” I Bóg pokazał mi, że nie o to chodzi, nie chodzi o wymazanie z pamięci, ale chodzi o decyzję woli. Wiem co się stało, ale swoją wolą decyduję, że będę patrzeć i traktować tę osobę, czy osoby, czy cały naród, tak jakby to się nie wydarzyło. Bóg zrobił dokładnie to samo. Dokładnie wie co zrobiliśmy w życiu i zna nasze najgorsze grzechy, ale swoją wolą postanowił patrzeć na nas jak na sprawiedliwych – dzięki ofierze Jezusa, i swoją wolą postanowił, że nie będzie już wspominał naszych grzechów. I jeszcze ważne jest to, że zanim będziemy zabiegać o pojednanie na szeroką skalę – międzynarodowe, powinniśmy najpierw zbadać swoje własne serce i przebaczyć tam gdzie tego przebaczenia brakuje.
Monika Węgrzyn
środa, 16 kwietnia 2014
Pan Bóg podczas modlitwy pokazał nam numer 4 i dwie wieże oraz królewskie przyjęcie ....
Wczoraj w naszym Przedszkolu i Szkole odbyło się spotkanie Wielkanocne z okazji Zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa. Spotkanie to było wyjątkowe dzięki Duchowi Świętemu, który zainspirował uczniów do zaproszenia do nas dzieci z Domu Dziecka nr 4 na Pradze. Był wspólny czas uwielbienia Pana Boga prowadzony przez przedszkolaków, słuchanie Ewangelii, symboliczne topienie grzechów, mur wdzięczności, a następnie poczęstunek na stołach rozstawionych w korytarzu. Dzieci zwiedziły szkołę, brały udział w różnych konkurencjach, które przygotowali nasi uczniowie. Do domu wyjechały obdarowane paczkami ze słodyczami oraz pledami symbolizującymi Boga w Trzech osobach, przekazanymi przez amerykańską misjonarkę.
Wszystko jednak zaczęło się 3 tygodnie wcześniej, kiedy wspólnie z dziećmi oraz rodzicami uczestniczącymi w wyjazdach misyjnych zgromadziliśmy się aby uwielbiać Pana Boga.
Jedna z naszych koleżanek prowadziła modlitwę, a jej kolega uwielbienie. Był to wspaniały czas bycia razem z naszymi rodzinami. Modląc się o dalszy kierunek działań misyjnych otrzymywaliśmy obrazy, wizje i wersety dotyczące tego gdzie mamy pójść. Niesamowite było to, że otrzymywaliśmy w modlitwie, zarówno dorośli jak i dzieci, wiele różnych elementów, które wydawałyby się nie mieć żadnego związku z domem dziecka - czarny las i kwiat, numer 4, dwie wieże, kran z cieknącymi małymi kroplami czystej wody... Wiedzieliśmy, że razem trzymamy w rękach puzzle większej układanki, które Pan Bóg przed nami położył i zachęca nas do następnego kroku. W wierze poszliśmy do domu dziecka nr 4, porozmawialiśmy z Panią wicedyrektor - i zgodziła się, aby grupa wychowanków wzięła udział w naszej uroczystości Wielkanocnej.
Trzy tygodnie później kolejne elementy złożyły się w całość: numer 4 to numer domu dziecka, który mieści się niedaleko naszej szkoły, spadające krople wskazywały na niewielką liczbę dzieci, które do nas przyszły - tylko 9 dzieci. Krople te oznaczały pokój i miłość wnoszoną przez Jezusa do ich życia. Ciemność jak się okazało, to artykuł w gazecie, który znaleźliśmy w internecie opisujący niemiłe zdarzenie sprzed paru lat dotyczący tego domu dziecka.
Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem dzieła, który Pan Bóg uczynił - dziękujemy rodzicom, nauczycielom i uczniom, którzy zaangażowali się, przygotowali program wydarzenia i poczęstunek. Dziękujemy Wam za szczodrość, dzięki której mogliśmy przygotować 30 paczek - dla wszystkich wychowanków Domu Dziecka nr 4!
Na koniec przytoczę słowa wychowawcy, który powiedział, że "dzieci jeszcze nigdzie w taki sposób nie zostały przyjęte". Pan Bóg wie, kogo posłać i w jakim celu. W modlitwie odebraliśmy, aby wychowankowie domu dziecka zostały ugoszczeni "po królewsku". I tak było, choć nie zrobiliśmy wiele.
Czekamy na wypełnienie kolejnego elementu z naszej modlitwy - krople wody spadają na ziemię i tworzą wielkie morze - czy będą to kolejne dzieci, które usłyszą o Panu Jezusie i ich życie zostanie przemienione? Będziemy z ufnością wyczekiwać tego, co jeszcze Pan Bóg przygotował i cieszyć się na kolejne spotkanie z dziećmi z tego domu dziecka!
Aleksandra Nikodem
czwartek, 27 marca 2014
Panie Jezu, chcemy błogosławić tych, którzy są prześladowani.
Miesiąc temu na godzianch biblijnych połączyliśmy się przez Skype z Marjo która pochodzi z Szwajcarii i mieszka od 9 lat w Ammanie. Dzieci od 1- 3 były bardzo dotknięte tym co dzieje się w tamtym rejonie świata. Szczególnie syuacja 500.000 uchodźców z Syrii którą dotknęła wojan domowa.
Marjo i zespół King’s Kids Jordania pomagają tym dzieciom od ponad roku i już można widzieć jak Pan Bóg prowadzi dzieci Jordańśkie aby pomagać dzieciom Syryjskim które usłyszały pierwszy raz o Panu Jezusie.
Nasze dzieci wyraźnie po modlitwie i słuchaniu, modlitwach za osobę w okienku komputera :-) były bardzo dotknięte aby pomóc też praktycznie.
Klasa Kasi, zrobila kartki oraz zebrała wiele worków ubrań a ja zostałem z małym problemem jak to wysłać do Jordanii?
Bóg jest niesamowity ! Dzięki jednej z Polskich rodzin z Warszawy mogliśmy całą rodziną pojechać na naszą konferencję do Holandii gdzie była też Marjo. Wręczyliśmy jej kartki ale wciąż nie wiedziałem jak zapłacić za dodatkowy dość dużych rozmiarów bagaż z ciuchami? I wtedy w ostatni dzień mój kolega, słysząc to świadectwo , poczuł, że ma nam pomóc i zapłacił za ten bagaż !!
Także wszystko wyleciało do Jordanii ponad półtora tygodnia temu !!!!
WHOOO Pan Bóg jest dobry !
Dziś otrzyamłem list drogą mailową od Marjo, oto jego treść:
"Dziękuję bardzo za zebrane ubrania i ładne obrazki zrobione dla dla dzieci, które są uchodźcami z Syrii.
W ostatni wtorek mieliśmy okazję je odwiedzić i wręczyć im wasze obrazki.
Były naprawdę szczęśliwe a największą radość sprawiły im obrazki, które miały flagę z Syrii!
Wybaczcie ale nie mogę robić zdjęć wszystkim dzieciom, w drodze wyjątku jednak, zrobiłam dla Was parę :-)
Jeśłi chodzi o ubrania to zrobiłyśmy mały butik na który przyszły mamy i wybierały to co było im potrzebne !
Dziękuję !
Proszę abyście dalej trwali w modlitwach"
wtorek, 4 marca 2014
Czy zdążymy z paszportem?
Był niecały miesiąc do wyjazdu Mai na misję, gdy uświadomiłam sobie, że w wakacje stracił ważność mój dowód osobisty. Sprawa wyglądała nieciekawie, ponieważ Maja nie miała ważnego paszportu a do wyrobienia nowego urząd potrzebował dowodów osobistych obojga rodziców. Na 29 dni przed datą wyjazdu złożyłam więc wniosek o wyrobienie dowodu, do którego dołączyłam pisemną prośbę o przyspieszenie wydania dokumentu. Miła pani, po wysłuchaniu mojej historii, powiedziała, że być może uda się zamiast w ciągu 30 dni wydać ten dowód w tydzień. Nie udało się, ale po 11 dniach 22 października odebrałam nowy dokument i już dzień później byliśmy wszyscy razem w urzędzie na Pradze Południe. Mieliśmy całą godzinę do zamknięcia dwóch czynnych stanowisk, a tymczasem przed nimi kłębił się niemały tłumek klientów. Minuty mijały szybko, a kolejka wcale nie chciała się kurczyć. Jedno z okienek okupowała od pół godziny czteroosobowa rodzina. Pani przy drugim stanowisku pracowała pełną parą, ale wszystko wskazywało na to, że nie da rady nas przyjąć. Na kwadrans przed zamknięciem nadal przed nami były trzy osoby, a rodzina przy drugim okienku wcale nie zamierzała stamtąd odejść. Siedzieliśmy przy stole, chłopcy odrabiali lekcje a Maja co chwila sprawdzała, czy może coś się zmieniło. Wtedy postanowiliśmy pomodlić się do naszego Taty, byśmy zdążyli złożyć dokumenty. Wyrwanie się z pracy, żeby dotrzeć do urzędu na 15.00 sporo nas kosztowało i wiedzieliśmy, że drugi raz będzie nam trudno powtórzyć ten wyczyn. Wstaliśmy więc i biorąc się za ręce pośrodku urzędu, poprosiliśmy Boga, by przyspieszył załatwianie spraw przy „naszym” okienku. 2 minuty przed zamknięciem stanowiska, pani, która obsłużyła przed nami sporą liczbę osób, przyjęła nas z miłym uśmiechem. W minutę załatwiła wszystkie formalności i wysłuchawszy prośby o skrócenie czasu wydania dokumentu, podała nam swoje nazwisko i numer telefonu, na który mieliśmy zadzwonić po tygodniu. Wiedzieliśmy, że według przepisów urząd ma na wydanie paszportu do 30 dni. Tymczasem nawet 14 dni to było stanowczo za krótko. Zaufaliśmy jednak Jezusowi, bo przecież to On zaprosił Maję na tą misję. Na kilka dni przed wyjazdem miała już swój paszport a my zyskaliśmy kolejny raz potwierdzenie, że Bóg jest wszechmocny i nic - nawet czas i urzędowe terminy - nie są dla Niego przeszkodą
wtorek, 18 lutego 2014
Oj, jak tej Pani powiedzieć o Jezusie? Czy możemy modlić się o mima?
Wręczając (wcześniej przygotowane i „przemodlone”) kanapki oraz kartki ludziom potrzebującym, zauważyliśmy Panią, która trzymała wielki napis “ i ” i wyglądała na zmęczoną. Postanowiliśmy modlić się o nią i zapytać czy nie jest głodna. Ja stałem z boku i patrzyłem na “moje” dzieci które zaczęły coś wymachiwać i szukać pomocy. Podbiegłem i wtedy zorientowałem się, że Pani nie słyszy i raz po raz próbuje coś powiedzieć ale wychodzi jej to kiepsko. Dzieci szybko znalazły sposób aby się z nią porozumieć, pokazując serduszka i wskazując na Niebo, krzyżując ręce pokazując modlitwę, wow - one nie przepuszczą (pomyślałem) pokazują Pani, czy mogą się o nią pomodlić i wręczyć jej kanapki. Pani kiwa głową i pokazuje, że możemy się o nią modlić - po chwili jedna z dziewczynek modli się na migi i wręcza jej kanapki, pani stojąc ma łzy w oczach i kiwa głową na znak dziękuję.
Okazało się, że od rana nic nie jadła, a ta praca to dorywczy sposób aby dorobić do skromnej renty
(w zasadzie to najpierw wymyśliliśmy, że jej wypłaty ale okazało się później, że z powodu kalectwa trwałego ma Pani rentę)
WOW i Chwała Bogu za to, że jest z nami i przemawia do dzieci w prosty sposób.
W tym dniu modliliśmy się jeszcze o "mima" któremu wręczyliśmy kartkę z wersetami, to było trochę trudne bo skakał i pokazywał śmieszne miny traktując to jako zabawę, po chwili zorientował się, że my chcemy też mu coś dać, nie mamy pieniążków ale chcemy go Błogosławić i pokazać, że Jezus go kocha!
W tym dniu modliliśmy się o wielu sprzedających obwarzanki krakowskie, ludzi którzy siedzieli w swych małych budkach, często smutni, czekający na lepsze chwile. W ten sposób mogliśmy wnieść, jak to dzieci określiły: Światło do ich dnia i uświadomić, że jest ktoś komu zależy.
poniedziałek, 17 lutego 2014
Kartki i kanapki
W Chrześcijańskiej Szkole Samuel, dzieci dostały zaproszenie na wyjazd misyjny do Krakowa. Kiedy o tym usłyszałam, zdecydowałam, że i ja chciałabym tego doświadczyć i być tam razem z córką. Wyjazd poprzedziły wspólne twórcze, relacyjno-modlitewne spotkania. Aż nadszedł dzień wyjazdu. Zwarte i gotowe stawiłyśmy się na dworcu. Już pierwszego dnia poszliśmy do centrum miasta aby modlić za Kraków i za tych, którzy tam mieszkają. Następnie jedząc pyszne Muffinki i popijając ciepłą herbatę dzieliliśmy się tym co Bóg nam pokazał o Krakowie. Sobota była pełna wrażeń. Najpierw w siedzibie goszczącego nas krakowskiego kościoła zapoznawaliśmy się z dziećmi z Krakowa, które chciały wyjść z nami na miasto do bezdomnych, robiliśmy kanapki i paczki z jedzeniem dla bezdomnych, modliliśmy się za siebie nawzajem i robiliśmy kartki dla bezdomnych z jakimś słowem zachęty, wyrazem Bożej miłości. Każde dziecko miało zrobić jedna kanapkę i jedną kartkę. Nie wiedzieć czemu moja Hania od razu zaczęła robić dwie a kiedy był czas robienia kanapek, zamiast pójść zrobić jedną poszła zrobić kolejną kartkę. Dziwaczne J W końcu wyruszyliśmy na miasto. Podzieliliśmy się na grupy dostaliśmy paczki z jedzeniem i wzięliśmy nasze kartki. Kiedy spotkaliśmy pierwszego bezdomnego dzieci bez cienia strachu dały kartkę i paczkę i dzielnie przez pół godz. słuchały jak Pan opowiadał o swoim niełatwym życiu. Na koniec pomodliliśmy się za niego. Następny bezdomny nie potrafił przyjąć od nas daru, ale kolejnych dwóch miało łzy w oczach z wdzięczności. W naszej grupie było nas dwoje dorosłych i 5 dziewczynek. Na początku dostaliśmy 7 paczek, a każda z nich (oprócz Hani) zrobiła po jednej kartce tak jak trzeba było i kiedy zostały nam 4 paczki z żywnością i tylko 2 kartki, wtedy dotarło do mnie, że Hania zrobiła 3 kartki czyli, że mamy dokładnie tyle kartek, co paczek. Wzrosła we mnie wdzięczność i pewność, że Hania jest wrażliwa na prowadzenie Ducha Św. Cały wyjazd był niesamowitym doświadczeniem służenia Bogu razem jako rodziny nie umniejszając niczyjej roli. I to dla nas było najpiękniejsze: rodzinność i zespołowość na misji w Krakowie. Dziękujemy za to wspólne doświadczenie.
Ania i Hania Weigl
sobota, 15 lutego 2014
2 mosty
"Po skończeniu uwielbienia na jednym ze spotkań przygotowawczych przed wyjazdem do Budapesztu dzieliliśmy się tym, co Bóg pokazał nam podczas modlitwy. Osobiście czułem się trochę zakłopotany, gdyż nie usłyszałem nic szczególnego, w przeciwieństwie do moich kompanów :-).
Na początku myślałem, ze może była to kwestia wyciszenia, albo nie słuchałem wystarczająco uważnie, ale odpowiedz była zaskakująco inna. Kiedy lider naszego wyjazdu, zaczął mówić, ze Bóg pokazał mu obraz dwóch mostów. Nie wiedział co symbolizują. Zaczęło nurtować mnie to pytanie.
"O co wlaściwie chodzi z tymi mostami??" - pytałem sam siebie. Zacząłem się ponownie modlić. Prosiłem Go aby pokazał mi znaczenie tej myśli. A jeśli jest ona jego pragnieniem, żeby dał nam znak jak ją zrealizować.
Grzegorz przeczuwał, że chce coś powiedzieć. Postanowiłem podzielić się z przyjaciółmi moimi myślami. Wiedziałem już co Bóg chciał powiedzieć naszemu liderowi. Mosty symbolizowały pokój i połączenie miedzy ludźmi. Pomocną drogę dzięki której nie spadną w przepaść.
Grzegorz przeczuwał, że chce coś powiedzieć. Postanowiłem podzielić się z przyjaciółmi moimi myślami. Wiedziałem już co Bóg chciał powiedzieć naszemu liderowi. Mosty symbolizowały pokój i połączenie miedzy ludźmi. Pomocną drogę dzięki której nie spadną w przepaść.
To Bóg jest tym mostem. A my pomocnikami mającymi przeprowadzić przez niego potrzebujących. Nie wiedziałem tylko, czemu akurat dwa mosty. Parę dni później się dowiedziałem.
Kiedy byliśmy już w Budapeszcie, poszliśmy na pewna górkę na której znajdował się taras widokowy. Modliliśmy się tam o miasto i prosiliśmy, Pana Boga jak mamy się o to miasto modlić. Widać z niego było Budę i Peszt oddzielone rzeką. Będąc tam zobaczyłem, że są one połączone DWOMA MOSTAMI. Morałem który wyciągnąłem z tej sytuacji jest taki, ze czasami Bóg nie chce dać nam kolejnej zagadki do rozwiązania Ale czasami chce dać nam odpowiedz na czyjś problem albo na słowo dane przez Boga. "
Kiedy byliśmy już w Budapeszcie, poszliśmy na pewna górkę na której znajdował się taras widokowy. Modliliśmy się tam o miasto i prosiliśmy, Pana Boga jak mamy się o to miasto modlić. Widać z niego było Budę i Peszt oddzielone rzeką. Będąc tam zobaczyłem, że są one połączone DWOMA MOSTAMI. Morałem który wyciągnąłem z tej sytuacji jest taki, ze czasami Bóg nie chce dać nam kolejnej zagadki do rozwiązania Ale czasami chce dać nam odpowiedz na czyjś problem albo na słowo dane przez Boga. "
Oleg H.
czwartek, 13 lutego 2014
Misja czy Tablet ?
Pewnego dnia gdy usłyszałam o wyjeździe misyjnym do Budapeszt (Węgry) chciałam bardzo pojechać ponieważ zawsze chciałam pojechać za granicę i jednocześnie służyć Bogu.
Kiedy chodziłam na spotkania przygotowawcze pan Grzegorz i pani Erin powiedzieli o tym , abyśmy sami postarali się zebrać pieniądze na wyjazd. Mieliśmy napisać listy do sponsorów, aby pomogli nam sfinansować podróż. Napisałam więc listy i wysłałam, ale nie otrzymałam całej sumy więc musiałam wydać pieniądze z moich oszczędności które przeznaczałam na zakup tableta.
Udało mi się pojechać! Było świetnie odwiedzaliśmy różne ciekawe miejsca i poznawaliśmy niezwykłych ludzi zwiastując ( tym nienawróconym) ewangelię. Nasza grupa była nie liczna, ale dzięki temu mogliśmy lepiej się zgrać i wszyscy byli chętni do pomocy. Podobało mi się bardzo w między narodowym kościele gdzie ludzie byli zdziwieni i szczęśliwi, że takie "dzieci":) jak nasza grupa wyjeżdżają na misje.
Gdy wróciłam do domu trzeba było "wrócić na Ziemię" do normalnego życia. :(
W pewną niedzielę moja mama podzieliła się moją historją z pastorem z mojego kościoła i moim przykładem nawiązał do kazania. Kiedy zaczął o tym mówić nie mogłam uwierzyć że to o mnie, bo nawet nie wiedziałam, że to wie. Na koniec powiedzia, że kto chce to może dać mi swoje pieniądze abym mogła przeznaczyć je na to co chciałam. Myślałam, że to niemożliwe, ale po następnym nabożeństwie podszedł do mnie i dał mi kopertę z dokładnie tą sumą której potrzebowałam. Dostałam dwa razy więcej pieniędzy niż dałam! Bardzo się z tego cieszę.
Maja
Chcę Ciebie słyszeć Boże :-)
Uczestniczyłam w dwóch wyjazdach misyjnych organizowanych przez szkołę „Samuel”. Moja córka Zosia była w Budapeszcie, a Adaś w Krakowie. Każdy z tych wyjazdów był cennym przeżyciem dla każdego z nas. Wyjazd misyjny rozpoczyna się już kilka tygodni przed właściwą podróżą pociągiem. Rozpoczyna się spotkaniami, na których rozmawiamy, modlimy się, wsłuchujemy się w Głos Boga. I to w tych wyjazdach jest dla mnie najcenniejsze – słuchanie Głosu Bożego, szukanie Jego woli, tak aby wejść w Jego powołanie, a nie jedynie realizacja moich własnych pomysłów. Możemy poświęcić bardzo dużo czasu i energii, by robić różne wspaniałe rzeczy dla Boga, ale jeśli nie tego Bóg od nas oczekuje, to na nic się nie przydadzą nasze wysiłki. Gdy jednak zatrzymamy się by usłyszeć co Bóg ma dla nas i zaczniemy realizować Boże plany wtedy stajemy się świadkami Bożego działania. Szkoła „Samuel” już w samej swojej nazwie zawiera istotę naszej relacji z Panem Bogiem. Samuel – chłopiec, który słuchał Głosu Boga. Wyjazdy misyjne tego właśnie uczą nas i nasze dzieci – rozpoznawania Głosu Bożego, zatrzymania się by chcieć Go usłyszeć.
Wspaniałe jest również to, że w wyjeździe bierze udział cała rodzina, bez względu na to kto z jej członków jedzie, a kto zostaje w domu. Tworzymy jedność od początku do zakończenia. Ci co zostają trwają w łączności modlitewnej, duchowej – to nieodłączna część misji. To naprawdę wyjątkowy czas dla całej rodziny.
Monika Węgrzyn
poniedziałek, 10 lutego 2014
Marysia i Paulina w Krakowie
Misja – Kraków.
„Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą.” (Flp 2,13)
Moja „podróż misyjna” rozpoczęła się w grudniu… Z chwilą, gdy czytałam ogłoszenie, dotyczące wyjazdu do Krakowa, Pan poruszał moje serce i wlewał w nie pragnienie uczestnictwa w tym wydarzeniu. Moja córka także wyraziła chęć, by jechać, niezależnie ode mnie. I tak zaczął się dla nas czas modlitwy i rozeznawania woli Bożej, czas wspólnych rozmów i wspaniałych spotkań przed-misyjnych, w których mogliśmy uczestniczyć całą rodziną.
A Pan nam błogosławił i okazywał swoją moc!
Gdy okazało się, że finanse niezbędne na wyjazd przekraczają nasze możliwości, Pan zatroszczył się o nie, poruszając serca wielu osób, których hojność przerosła nasze oczekiwania. Zostałyśmy obdarowane kwotą, która dokładnie pokrywała koszty wyjazdu dla dwóch osób. Dwa dni przed oczekiwanym wydarzeniem Marysia zachorowała. Jej stan zdrowia, patrząc po ludzku, wskazywał na to, że zostaniemy w domu. Pan zachęcał nas przez swoje słowo, by Mu zaufać i nie lękać się (Ps 56,5), przylgnąć do Niego a On doda sił, gdyż jest Wszechmocnym jedynym Bogiem (Syr 24,24). Stanęliśmy na tym słowie w uwielbieniu i Pan dał wielki pokój naszym sercom. Wiedzieliśmy, że wszystko jest w Jego ręku. Jednocześnie wiele osób modliło się o zdrowie dla naszej córki. W dniu wyjazdu Marysia wstała z łóżka jak nowo narodzona, gotowa do podróży misyjnej. Chwała Pana tym bardziej rozbrzmiała z ust wszystkich, którzy przez kilka dni trwali na modlitwie. Nasza radość była ogromna!
Trzy dni pobytu w Krakowie były dla mnie szczególnym czasem chodzenia w obecności Pana, słuchania Jego głosu, otwartości na służbę innym. Wspaniałym doświadczeniem było obserwowanie naszych dzieci, które z wielką prostotą wyrażały to, co Bóg do nich mówi, czego od nich oczekuje, modliły się z otwartością serca i angażowały się w pełni w każde powierzone im zadanie. Wyjście na ulice do ludzi bezdomnych było dla mnie niesamowitym przeżyciem, kiedy Pan kruszył moje serce a z oczu płynęły łzy wzruszenia, kiedy radość mieszała się ze współczuciem a Boże błogosławieństwo spływało na nas wszystkich. I naturalność, z jaką dzieci obdarowywały jedzeniem bezdomne osoby i nawiązywały z nimi dialog. Pan pozwolił mi także spojrzeć na moją córkę Jego oczami i dostrzec jej wrażliwe, otwarte na Boga serce.
To, co wydarzyło się podczas wyjazdu misyjnego w Krakowie i wcześniej w okresie przygotowań, pozostanie na długo w moim sercu. Relacje, jakie nawiązałam zarówno z dziećmi jak i rodzicami są pełne radości i otwartości. Mam nadzieję, że to dopiero początek podróży misyjnych w życiu moim i mojej rodziny… resztę pozostawiam Panu.
piątek, 24 stycznia 2014
Co jest w Bożym Sercu?
..... zadawałem i zadaję sobie to pytanie wiele razy na dzień, i czekam, czekam i już kiedy podejmuję decyzję, okazuje się, że Boży plan był inny a ja z sfrustrowaną twarzą, próbuję wyładować moje emocje i szukać usprawiedliwienia. Tak dzieje się od dnia kiedy zaczynam decydować o swoim losie, kiedy zmierzam się z rzeczywistością, choćby taką jak: powinienem powiedzieć, że "Tomek" mówi nieprawdę i to On nazwał moją koleżankę bardzo nieładnie pierwszy, czy też stać murem za Tomkiem bo obiecał mi, że odda mi swoją kolekcję nalepek z piłkarzami których mi brakuje do mojego albumu.
Właśnie, już nigdzie nie można ich znaleźć w sklepach, a jak mówiłem mamie to nie chciała mi kupić bo ................ (zawsze znajdzie tysiąc powodów) do momentu kiedy myślę leżąc w łóżku czy pójść na pierwszą lekcję czy też nie , "przecież nic się nie nauczyłem, wymyślę coś i powiem, że było ciężko z dojazdem" Pytania zmieniają się wraz z naszym dorastaniem, i coś co wydawało się proste, nagle z dnia na dzień zaczyna być skomplikowane i trudne.
Na tym blogu chcemy zapisywać realne historie dzieci, nastolatków i rodziców którzy zaufali Panu Bogu i zdecydowali wyjść poza strefę komfortu aby doświadczać realnej wiary zbudowanej na swoich doświadczeniach z Panem Bogiem.
W Biblii , Bóg często używał dzieci i młodych ludzi do wykonania Jego dzieł: Józef, Dawid, Samuel. Maria i Jeremiasz to jedne z kilku przykładów spośród wielu innych. Wierzymy, że dzieci posiadają zdolność poznania Boga w sprawdzony sposób i służenia Mu od najwcześniejszych lat. One mogą stać się prawdziwymi Chrześcijanami, zostać napełnione Bożym Duchem, chwalić Go i oddawać Mu cześć, modlić się i wstawiać za innymi, słuchać Bożego głosu i być Mu posłuszne w stawianiu kroków wiary, dzielić się Ewangelią.
Nie chcemy popychać je poza to, co jest prawdziwe w ich życiu, jak również nie chcemy, aby rozwijały jedynie duchowe życie, bez wspierania innych życiowych aspektów, ale pragniemy zaprosić je, aby wraz z nami przynosiły radość Bożemu sercu. Przez zrozumienie fizycznych i emocjonalnych etapów ich rozwoju, będziemy w stanie kierować odpowiedni rodzaj nauczania tak, aby sprostać potrzebom określonych grup wiekowych.
Wierzymy w potencjał nastolatków jako ”młodych liderów w szkoleniu”, stanowiących swoisty pomost pomiędzy najmłodszymi i dorosłymi, i chcemy szczególnie inwestować w tę grupę wiekową, towarzysząc im w tych przejściowych latach i pomagając im wzrastać w dojrzałości i poczuciu odpowiedzialności, podczas gdy odkrywają swoje powołanie i dary.
Tutaj świadectwo mojej koleżanki która przez wyjazdy misyjne, odkryła swoje powołanie i sama została misjonarką pracującą wśród dzieci.
"Pierwszy raz uczestniczyłam w programie misyjnym z moją rodziną w Australii, kiedy miałam 11 lat. Wspomnienie , które pozostało najżywsze z tego okresu to fakt, że po raz pierwszy naprawdę doświadczyłam Ducha Świętego. Nawet teraz, mogę wciąż wrócić do tej konkretnej chwili. W tamtym czasie nie rozumiałam dokładnie o co w tym wszystkim chodziło, ale wierzę, że w trakcie tego programu Bóg uruchomił jakiś proces w moim życiu."
Przeskakując kilka lat dalej do czasu, kiedy byłam nastolatką i zaangażowałam się w wyjazdy misyjne Prawie każde wakacje spędzałam na misjach i nie miałam tego dosyć. Uwielbiałam taniec, ale teraz kiedy patrzę wstecz, widzę czego się nauczyłam, i jak Bóg już przygotowywał mnie na przyszłość. Nauczyłam się jak być liderem, i co to znaczy być osobą stanowiącą godny do naśladowania wzór i przykład dla młodszych dzieci. Znalazłam nową rodzinę, czułam, że do niej przynależę. Ale co najważniejsze nauczyłam się słyszeć Boży głos.
Pamiętam jeden raz, kiedy przechodziliśmy przez kroki wstawiennictwa przed wyjazdem na misję, otrzymałam obraz chłopca w niebieskiej podkoszulce , który miał jakiś rodzaj niepełnosprawności. Pojechaliśmy na ten program i on tam był! Poszłam z nim porozmawiać, i on myślał, że to było naprawdę dziwne, ale ja wiem na pewno, że Bóg do mnie przemówił.
Myślę jednak, że największy wpływ na moje życie miał wyjazd misyjny którego byłam częścią roku 2001. To był mój pierwszy rok po liceum, nie wiedziałam naprawdę co chcę robić ze swoim życiem, ale wiedziałam na pewno, że chcę uczestniczyć w tym programie. W ciągu tych trzech miesięcy, kiedy jeździliśmy do różnych krajów , doświadczając różnych kultur, moje oczy zostały otwarte na fakt, że ten świat potrzebuje Jezusa. Odebrałam wiele lekcji na tym wyjeździe: przywództwa, rozwiązywania konfliktów, duchowej bitwy. Ale najważniejszy moment nastąpił w Kazachstanie. Odwiedziliśmy sierociniec , gdzie spędziłam trochę czasu z jedną dziewczynką. Ona nie mówiła po angielsku, ja nie znałam rosyjskiego, ale kiedy przychodzi do Bożej miłości, czasami nie potrzeba słów. On włożyła swoją dłoń w moją i nie chciała puścić przez całe popołudnie. Nie wiem dokładnie jak wyrazić to, co działo się w moim sercu, ale wiedziałam na pewno, że Bóg wzywał mnie do służby dzieciom. Nie wiedziałam gdzie, i w jakim kontekście, ale wiedziałam, że dzieci i ich rodziny to było to.
Po tym programie poszłam do Kolegium Biblijnego w Nowej Zelandii, zaangażowałam się w taniec, służbę szkołom, Szkółkę Niedzielną, i programy pomocy społecznej, ale w 2006 poszłam jako stażystka do Metro Ministries w Nowym Jorku, i jestem tu od tamtego czasu.
Teraz, prawie 10 lat od tamtego programu to, co Bóg włożył w moje serce w Kazachstanie jest wciąż tak samo realne, jak wcześniej. Jestem w pełni oddana idei wychodzenia do dzieci i ich rodzin w ubogich dzielnicach Nowego Jorku. Wszystkie te rzeczy, których nauczyłam się na wyjazdach misyjnych jak, bycie wzorem, przywództwo, poczucie rodziny, praca w zespole, duchowa walka – wciąż korzystam z tych zasad dzisiaj.
Uwielbiałam być częścią misji i teraz kiedy zastanawiam się nad czasem spędzonym na programach , widzę jak ogromny wpływ miały one na mnie. Miałam liderów, którzy wlewali we mnie życie, zachęcali, podbudowywali, i pchali do przodu nawet wtedy, kiedy nie chciałam iść dalej! Teraz jako lider, mogę mieć ten sam wpływ, mogę przekazywać to, czego się nauczyłam.
Zachęcamy was do czytania i dzielenia się waszymi doświadczeniami misyjnymi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)